niedziela, 5 maja 2013

Liz i Dick


Długo zwlekałam z obejrzeniem tej produkcji- przyznaję. Początkowo przerażał mnie wybór Lohan do tej roli, później straszyły tylko fatalne recenzje. Wczoraj jednak stwierdziłam, że wezmę się w garść i spróbuje podołać temu zadaniu, w końcu to tylko półtorej godziny a ostatecznie oprawa wizualna nie powinna mnie zawieść. 

Włączyłam i... Niczym w kalejdoskopie przed moimi oczami pojawiają się kolejne zdjęcia głównych bohaterów wystylizowanych na Elizabeth i Richarda. Myślę sobie, że nie jest źle. Muzyka w tle nastraja mnie pozytywnie na spotkanie pierwszego stopnia z Lindsay. Pełna nadziei czekam na jej pojawienie się na ekranie. 

-Nie tak szybko- mówi mi reżyser. Dlaczego? Film ten zaczyna się od ostatniego dnia z życia Burtona, w którym pisze list miłosny dla Taylor. Później następuje retrospekcja i bach, jesteśmy na planie Kleopatry. 

Tutaj następuje moje przerażenie. Wita mnie opuchnięta twarz Lohan i zadziwia sukienka królowej Nilu, w której wygląda nieproporcjonalnie i niekorzystnie. Zadziwiające, bo później Lindsay prezentuje się szczupło i zgrabnie. Elizabeth tyła i miała różne okresy wagowe, co nie zostało tu w żaden sposób ukazane. Zmienia się jedynie makijaż, fryzura i ubrania, a szkoda. Scena w której Richard mówi o grubych palcach Taylor wydaje się w takiej aranżacji mało wiarygodna i wyrwana z kontekstu. 


Nie powala gra aktorska. Lindsay początkowo każde swe uczucie wyraża artykułując stosowne westchnięcie, co irytuje mnie niezmiernie. Stęknięcie to ból, namiętność, smutek, radość- tylko tonacja się zmienia. Bowler nie jest zły, początkowo wydaje się nieco bezpłciowy, acz później jego gra jest zadowalająca. Nie czuję także chemii między głównymi bohaterami. Elizabeth i Richarda łączyła ogromna namiętność i pasja a tutaj zamiast fajerwerków mamy zimne ognie. Nie tego się spodziewałam.


Nie podoba mi się także przeplatanie akcji z komentarzem do danych wydarzeń. Ową funkcję pełni mini wywiad z Taylor i Burtonem i ich zwierzenia jak się czuli w danych momentach swojego życia. Po pierwsze wygląda to nienaturalnie, nie wnosi nic nowego nie mówiąc już o tym, że jest do bólu ckliwe. Nie szczególnie przypadło mi do gustu oglądanie płaczącej Lindsay opowiadającej o tym, że jej ukochany zaręczył się z inną, gdy on siedzi obok i posyła smutne spojrzenia do kamery.

Początkowo historia rozwija się powoli a potem 10 minut przed końcem mamy streszczony drugi ślub, śmierć Richarda i wizytę Taylor na grobie. Wrażenie takie, jakby reżysera gonił czas, bądź zwyczajnie znudził się tą produkcją i chciał ją jak najszybciej zakończyć. 

Co jest na plus? Zabrzmię pewnie nieco śmiesznie- ale stroje Lindsay. Są przepiękne, często są idealnym odwzorowaniem faktycznych ubrań Elizabeth bądź wariacją na ich temat. Pasują do realiów epoki i stylu Taylor. 

Jak traktować ten film? Jako streszczenie historii Taylor i Burtona, które nie oddaje istoty ich związku. Mamy przedstawiony ogólny zarys historii, nieco konfliktów, parę wydarzeń z życia, aczkolwiek nie jest to obraz, który każdy wielbiciel powinien obejrzeć. Gra aktorska nie powala, sposób konstruowania fabuły nie trafia w mój gust a cała konwencja to bardziej love story dla nastolatków niż film biograficzny o jednych z największych gwiazd kina. Ktoś, kto będzie opierał się tylko na tym filmie nie zrozumie o co ten cały szum, co zachwycało ludzi w tej parze. Gdzie te skandale, awantury i pasja? Tu tego nie ma.

W skali filmwebu 5/10





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...