sobota, 22 września 2012

La Bella Confusione


Mam pewną sklerozę związaną z początkiem jakiegokolwiek z mych zamiłowań- nigdy nie pamiętam jak to się zaczęło, kiedy nagle coś się we mnie zmieniło, co spowodowało, że sięgnęłam po takie a nie inne dzieła, co sprowokowało we mnie chęć zgłębiania Baudelaire i Felliniego w jednym czasie. Bo cóż łączy Baudelaire i Federico? Może pewna doza turpizmu, ale czy coś jeszcze? Wątpię.

Fellini dopadł mnie parę lat temu a akurat tak się złożyło, że parę miesięcy po mym zachłyśnięciu się jego twórczością trafiłam na...Dni Federico w moim mieście! Losie czasami sprzyjasz! Nagle usiadłam na naznaczonym starością fotelu w pewnym niszowym kinie i płakałam przy ,,La Stradzie". Później oglądałam wszystkie jego filmy jakie tylko udało mi się zdobyć, acz to   darzę szczególnym uwielbieniem. Dlaczego? Spróbuję wyjaśnić to poniżej- gdzieś między wierszami.

Obraz ten w początkowych zamierzeniach reżysera jawił się jako wizja kryzysu dojrzałego artysty- zarówno na polu twórczym jak i uczuciowym- niejako kontynuacja ,,Słodkiego życia". Fellini zastanawiał się także, czy nie należałoby tego tematu potraktować humorystycznie , ba przy okularze kamery widniał napis : ,,Pamiętaj że to komedia". 

Powiadają, że    to najbardziej autobiograficzna produkcja Federico. Co ciekawe sam jej proces tworzenia zostaje odwzorowany w filmie. Problemy, goniące terminy, ciągłe zmienianie koncepcji i scenariusza,  rozpisywanie się prasy na temat powstającego filmu a na koniec rozrachunek ze samym sobą- jakby było mało innych problemów! 



Myślę, że nikt tak zachwycająco nie miał nic do powiedzenia jak Fellini. Bo cóż trapi głównego bohatera- Guido? Najzwyczajniejsza w świecie niemoc twórcza. Jest reżyserem, który nie wie jaką historię mógłby opowiedzieć, a mimo to chce mówić. I chwała mu za to! Cytując Marcela Martina: ,,Jeśli pan, panie Fellini, w taki sposób nie ma nic do powiedzenia,to niech pan mówi jak najczęściej".

Mam pewne upodobanie do filmów, bez wyraźnie zarysowanej fabuły, gdzie sceny symboliczne przeplatają się ze wspomnieniami a owe wspomnienia sąsiadują z marzeniami sennymi, czy też fantazjami. Takich, w których bohater niejako błądzi  by potem doznać swoistego olśnienia- płynącego z zewnątrz. Przedsmak takiego ,,prowadzenia akcji" mamy już w pierwszej scenie, gdzie Guido znajduje się w korku ulicznym, dusi się na oczach innych, by potem ,,ulecieć" wolny od przytłaczających go problemów i wątpliwości.




Postacie w    nie istnieją samoistnie, są tylko pewnymi odzwierciedleniami potrzeb czy też pokus targających głównym bohaterem. Mamy więc żonę, która odzwierciedla ciepło domowego ogniska, jest kochanka czyli namiętność, pojawia się także Saraghina- wspomnienie z dzieciństwa, kobieta zarazem pociągająca jak i odpychająca, żyjąca blisko natury, która to stanowi grzeszną pokusę dla Guida. A jakże ,,stereotypowe" są ów postacie! Zacznijmy od żony- grymaśna, z dziwnym chodem, ubrana jak chłopczyca, kochanka odziana frywolnie z perlistym głosem i perfekcyjnym makijażem, Saraghina za to... dzika! Duża, roześmiana, z rozwianym włosem i poszarpanym ubraniem.





Tematyka oscyluje nie tylko wokół kryzysu twórczego Guida a i opiera się na problemie moralności Włocha ( do czego Fellini często nawiązywał w swoich obrazach). Związek mąż i żona jest tym uświęconym, tak samo jak wartości rodzinne. To sacrum, którego nie należy naruszać. Za to wszelakie fantazje wybiegające w odmiennym kierunku są napiętnowaną i grzeszną pokusą, której co jak co ciężko się oprzeć. Problemem jest nie tylko to a i niemożność zbudowania trwałego i wartościowego związku z jedną osobą. Porozumienia dusz.

Rozwiązanie problemu ,,nadwyżki kobiet" ( mój Boże, jakże to brzmi!) następuje w kolejnym sennym marzeniu Guida. Roześmiany Marcello zimowym wieczorem wchodzi do domu, gdzie wita go własny harem. Żona gotuje, piękne kobiety biegają koło niej, tańczą i pokazują swoje wdzięki, także mu matkując.  Idealna wizja prawda? Co prawda później nie jest już tak kolorowo, ale o tym przekonacie się sami.


O dziwo, do roli Guida początkowo chciano zaangażować... Laurence Oliviera! Chwała losu, że ostateczny wybór padł jednak na Marcello. Dla mnie jest on wręcz znakiem rozpoznawczym wielu filmów Federico, ze swoim byciem pół poważnym, takim niekoniecznie na serio. Nie wyobrażam sobie większości scen   z arystokratycznym Olivierem i jego zimnym spojrzeniem. Oj nie.

Pamiętacie jak na początku tego ,,wywodu" zestawiłam Baudelaire i Felliniego? Kojarzycie sceny w sanatorium, w którym przebywa Guido? A szczególnie twarze obecnych tam osób? Przyjrzyjcie się a może zobaczycie to co ja- pewne nawiązanie do baroku i turpizmu (oczywiście Baudelaire nie jest poetą barokowym acz takie zainteresowania przejawiał w swej twórczości).

Film kończy widowisko typowe już dla Felliniego- jest cyrkowo i magicznie, ale o tych wątkach w jego twórczości będzie kiedy indziej, bo to temat na... wiele wpisów. Zresztą pozostawię trochę miejsca na Wasze interpretacje. 



Nie wiem czy zawarłam wszystko co chciałam, ten film mimo braku wyraźnej fabuły jest wielopłaszczyznowy, gdy uznam, że pominęłam coś ważnego pojawi się nota uzupełniająca, bo bym sobie takiego zaniechania nie wybaczyła.

Dlaczego warto obejrzeć ten film? Boże a cóż to za pytanie? Dla tej magii, dla tego niesamowitego sposobu obrazowania świata. Fellini jest mistrzem w wyrażaniu niuansów wszelakich a także geniuszem w kreowaniu świata naznaczonego cyrkową magią. A Marcello? Przecież jest w tej roli absolutnie genialny, tak, że patrzenie na jego postać to wręcz uczta dla zmysłów.  I ten klimat proszę państwa! Chociażby dlatego! 


3 komentarze:

  1. Brzmi interesująco i zachęcająco! Myślę, ze taki rodzaj kina o którym piszesz mógłby mi przypaść do gustu. Nie przypominam sobie abym oglądała cokolwiek FF, choć zarówno on jak i jego filmy obiły mi się o uszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za odwiedzenie mojego bloga i miłe słowa;) Fellini wraz ze swoją żoną Giuliettą, tworzyli niesamowite dzieła, ona biorąc w większości jego filmów udział, on po prostu genialnie je tworząc. Przyznam, iż mimo, że poświęciłam im jeden wpis, to niestety nie udało mi się oglądnąć, żadnego ich wspólnego filmu w całości, tylko fragmenty na YouTube i poczytać recenzje. Szkoda, że u mnie w kinie nie było takich Dni Federico ;) Pozdrawiam i również życzę powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie nie do pobicia jest "8 i pol" za...najpiekniejsze kreacje /smiech/ To byly czasy... choc prawie w calosci czarno-biale i disiaj traca myszka, ale to po prostu arcydziela kina!
    Serdecznosci
    Judith

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...