Słowem wstępu
Przypomina mi się, to co powtarzała z uporem maniaka moja polonistka: ,, Nie utożsamiajcie autora z podmiotem lirycznym!", gdzieś tam z tyłu głowy zaś wyświetlają się wspomnienia sprzed paru lat, gdy to tłumaczę młodziutkiemu kuzynowi, że nie, aktorzy to nie to samo co postacie przez nie odgrywane. Ba! Śmieje się w duchu z jego naiwności. Jakiś czas później pewien film podważył mój pogląd. Zatem tutaj zapomnijcie o tych żelaznych regułach wyniesionych chociażby z interpretacji poezji, na przekór dopatrujcie się analizy psychologicznej aktorów z krwi i kości a nie stworzonych na potrzebę obrazu postaci.
***
Skłóceni z życiem to film podarek od Arthura Millera dla Marilyn. Która to aktorka nie była by zachwycona, gdyby jej genialny mąż stworzył coś z myślą o niej. Ot przelewał swe trafne myśli na papier i zadedykował to swojej jedynej? Czy to nie oryginalny i jakże piękny sposób na okazanie uczucia? Owszem, ale nie w tej historii. Mimo tego, że jesteśmy w fabryce snów happy endu nie będzie. Smutne, że w życiu Marilyn, w jej tak amerykańskiej historii- od dziewczynki z domu dziecka do ikony tak mało było tendencyjnego szczęścia a tyle żalu i goryczy.
Zazwyczaj najbardziej interesuje nas efekt końcowy pracy nad filmem. Wychodzimy z kina i oceniamy na ile dany obraz spełnił nasze oczekiwania. Atmosfera panująca na planie w trakcie zdjęć wydaje się nam mniej ważna. Tutaj zaś to co rozgrywa się przy wyłączonych kamerach wydaje się na równi istotne. O ile nie istotniejsze w stosunku do całości.
A każdy dzień na planie naznacza napięcie. Związek Marilyn i Millera z dnia na dzień przypomina chwiejny domek z kart a na domiar złego zaostrza się konflikt na linii Marilyn-Huston. Dlaczego? Ano okazuje się, że reżyser to nałogowy hazardzista spędzający noce w kasynie. Nie było by w tym nic niszczącego dla filmu, gdyby nie to, że zdarza mu się przysypiać między ujęciami. Marilyn czuje się zlekceważona. Wydawałoby się, że już sam fakt nie szanowania pracy aktora jest wystarczający dla negatywnego odbioru reżysera, ale Huston robi jeszcze jedną rzecz, która moim zdaniem przyczynia się do końca Marilyn. By ratować swoją skórę i wyprzeć się błędów stosuje powszechnie znany zabieg zwany kopaniem leżącego, którym w owym czasie Marilyn jak najbardziej była- zrozpaczona, targana wątpliwościami i nadużywająca leków. Stara się utrzymać na granicy, balansując między kolejnymi załamaniami nerwowymi, gdy nagle kończą się środki na film. I co robi Huston? Za pomocą jej lekarzy wsadza ją do szpitala. Tak, Marilyn znowu jest kozłem ofiarnym winnym za wszelakie opóźnienia na planie filmowym a Huston umywa ręce. Arthur odwiedza ją codziennie, aczkolwiek wie, że ich miłość to już przeszłość: ,, Bez zbędnych słów oboje wiedzieliśmy, że już się rozstaliśmy". Zresztą Miller już poznał swoją kolejną żonę fotografkę Inge Morath, którą to podobno Marilyn doceniła- cokolwiek to miałoby znaczyć.
Zadajmy sobie to banalne pytanie: ,,o czym jest właściwie ten film?" Z pewnością Miller demitologizuje ideał kowbojskiego życia. Bo cóż to za wolność, gdy trzeba parać się czymś tak niskim jak zabijanie mustangów na karmę dla psów? Cóż to za wolność, która jest naznaczona porzuceniem przez żonę i dzieci? Cóż to za wolność, gdy nie zapobiegło się śmierci żony i nienarodzonego dziecka? To raczej samotność i to nie z wyboru. Z idei prawdziwa wolność jest wynikiem świadomej decyzji.
Ten obraz to także studium psychologiczne głównych postaci. I to nie tylko tych wykreowanych na potrzeby filmu a rzeczywistych aktorów- w szczególności Marilyn Monroe i Montego Clifta, wiele scen nawiązuje do ich biografii w sposób mniej czy bardziej zakamuflowany.
Poniżej kilka przykładów:
Marilyn a Roslyn
Kto zna choć trochę historię życia Marilyn Monroe poczuje się nieswojo przy wielu scenach tego filmu. Spójrzcie, na moment gdy Roslyn uczy się tekstu na swój rozwód. Nie kojarzy się wam to z nauką roli, którą Marilyn odbywała ze swoją nauczycielką Natashą? Mnie tak a zazwyczaj nie mam skłonności do nadinterpretacji ( choć może tutaj pierwszy raz ją czynię).
Dalej, pojawia się moment rozmowy Roslyn z Isabelle o dzieciństwie tej pierwszej. Padają znajome słowa:
R :Nigdy nie miałam nikogo dla siebie
I:Miałaś mamę
R:Mama ciągle znikała. Oboje znikali. Potrafiła wyjechać na 3 miesiące. Wiesz ile znaczą 3 miesiące dla dziecka?
Kolejny taki moment pojawia się podczas jazdy samochodem z Gay'em.
G:Czemu jesteś taka smutna? Nie znałem dotąd takiej smutnej dziewczyny.
R:Nikt mi dotąd tego nie powiedział
G:Bo uszczęśliwiasz mężczyzn
Takich scen jest mnogość! Nie zdradzę jednak wszystkich coby nie zepsuć wam satysfakcji z oglądania.
Montgomery a Perce
Marilyn a Gable
Marilyn nie wiedziała kim jest jej ojciec, jednakże przyznawała się do tego, że w tej roli widziała amanta Clarka Gable. W ,,Skłóconych z życiem" Arthur Miller przydziela jej Gable ( Gay'a) za partnera. W świetle tych faktów początkowy odbiór jest nieco specyficzny.
W tym związku Marilyn jest taka jak w moich wyobrażeniach. Taka jaką ją opisują we wszelakich biografiach. Targana miłością, nieco naiwna ze swoją dobrocią i uwielbieniem do wszystkiego co żywe. Jest naturalna i szczęśliwa, gdy zajmuje się ogródkiem i spędza czas na rozmowach z ukochanych. W między czasie doprowadzając suchą elewację domu do stanu, gdy faktycznie jest on miejscem, w którym dobrze jest mieszkać. Gdybym pisała o jakimkolwiek filmie Felliniego użyłabym sformułowania, że jest tutaj przedstawiona jako obraz kobiety wieków zamierzchłych. Kobiety jako tej bliższej naturze niż mężczyzna. Tak to odbieram.
Ten obraz to także studium psychologiczne głównych postaci. I to nie tylko tych wykreowanych na potrzeby filmu a rzeczywistych aktorów- w szczególności Marilyn Monroe i Montego Clifta, wiele scen nawiązuje do ich biografii w sposób mniej czy bardziej zakamuflowany.
Poniżej kilka przykładów:
Marilyn a Roslyn
Kto zna choć trochę historię życia Marilyn Monroe poczuje się nieswojo przy wielu scenach tego filmu. Spójrzcie, na moment gdy Roslyn uczy się tekstu na swój rozwód. Nie kojarzy się wam to z nauką roli, którą Marilyn odbywała ze swoją nauczycielką Natashą? Mnie tak a zazwyczaj nie mam skłonności do nadinterpretacji ( choć może tutaj pierwszy raz ją czynię).
Dalej, pojawia się moment rozmowy Roslyn z Isabelle o dzieciństwie tej pierwszej. Padają znajome słowa:
R :Nigdy nie miałam nikogo dla siebie
I:Miałaś mamę
R:Mama ciągle znikała. Oboje znikali. Potrafiła wyjechać na 3 miesiące. Wiesz ile znaczą 3 miesiące dla dziecka?
Kolejny taki moment pojawia się podczas jazdy samochodem z Gay'em.
G:Czemu jesteś taka smutna? Nie znałem dotąd takiej smutnej dziewczyny.
R:Nikt mi dotąd tego nie powiedział
G:Bo uszczęśliwiasz mężczyzn
Takich scen jest mnogość! Nie zdradzę jednak wszystkich coby nie zepsuć wam satysfakcji z oglądania.
Montgomery a Perce
Montgomery Clift przez długi czas mógł się poszczycić jedną z najpiękniejszych twarzy w Hollywood- nie banalną a taką pełną magnetyzmu i tajemniczości. Mało który aktor mógłby się z nim równać. I to należy zaznaczyć- w tym zdaniu nie ma ani grama przesady. Jednak pewien tragiczny wieczór na zawsze odebrał mu jeden z niezaprzeczalnych atutów aktora- piękną powierzchowność. W maju 1956 roku po wypiciu jednej lampki wina na przyjęciu u swojej przyjaciółki Elizabeth Taylor Monty wsiada za kierownicę samochodu. Resztę możecie sobie dopowiedzieć. Obrażenia są na tyle silne, że do końca życia jego twarz będzie pokryta bliznami. Do tego dodajcie sobie rozchwianie emocjonalne i toksyczne relacje z matką a widzicie jawiącą się na horyzoncie tragedię.
Miller oddaje to wszystko w jednej prostej scenie, która mną zwyczajnie wstrząsnęła. Bo uwiera, bo człowiek znając tę historię czuje, że tak nie powinno być, że to za bolesne, za smutne i cholera (sic!) za prawdziwe!
Marilyn nie wiedziała kim jest jej ojciec, jednakże przyznawała się do tego, że w tej roli widziała amanta Clarka Gable. W ,,Skłóconych z życiem" Arthur Miller przydziela jej Gable ( Gay'a) za partnera. W świetle tych faktów początkowy odbiór jest nieco specyficzny.
W tym związku Marilyn jest taka jak w moich wyobrażeniach. Taka jaką ją opisują we wszelakich biografiach. Targana miłością, nieco naiwna ze swoją dobrocią i uwielbieniem do wszystkiego co żywe. Jest naturalna i szczęśliwa, gdy zajmuje się ogródkiem i spędza czas na rozmowach z ukochanych. W między czasie doprowadzając suchą elewację domu do stanu, gdy faktycznie jest on miejscem, w którym dobrze jest mieszkać. Gdybym pisała o jakimkolwiek filmie Felliniego użyłabym sformułowania, że jest tutaj przedstawiona jako obraz kobiety wieków zamierzchłych. Kobiety jako tej bliższej naturze niż mężczyzna. Tak to odbieram.
Idylla jednak zostaje przerwana, gdy króliki zaczynają niszczyć ogródek. Gay wyciąga strzelbę a idealistyczna wizja Roslyn także zostaje nią potraktowana.
END?
,,Przez całe życie grałam Marilyn Monroe, Marilyn Monroe, Marilyn Monroe. Zawsze starałam się zrobić wszystko jak najlepiej i jaki skutek: gram imitację samej siebie. To własnie tak mnie przyciągało do Arthura. Wyszłam za niego bo miałam nadzieje, że pomoże mi uciec od Marilyn Monroe."
Dlaczego rozmyślania? Bo to tylko część tego co chciałam wam przekazać. Luźne nawiązania, tok nieprzebranych myśli, których nie dałoby się umieścić w ramie wytycznych recenzji. Tak to oznacza, że to nie koniec o ,,Skłóconych z życiem", który był równią pochyłą dla głównych aktorów.
Ta cała otoczka dodaje temu filmowi niezwykłego klimatu. Można wręcz pomyśleć, że był fatalny w skutkach.
OdpowiedzUsuńA podobno Liz Taylor narażając własne życie ratowała Monty'ego Clifta z tego samochodu.
Uwielbiam MM w tej fryzurze! ♥
OdpowiedzUsuńHej :) Dzięki, że zostawiłaś ślad na moim blogu. Dzięki temu odkryłam Twojego bloga. Miło jest odkryć w sieci bratnią duszę z podobnymi zainteresowaniami. Podrawiam cieplutko i z chęcią dodaję do obserwowanych :)
OdpowiedzUsuńblannche- o tak, zazwyczaj to co działo się na planie nie wydaje się takie interesujące jak tutaj własnie. Odnośnie Liz też o tym gdzieś czytałam.
OdpowiedzUsuńVintage Cat- JA TEŻ ;)
SylviaInVogue- Ja też pozdrawiam i też obserwuje ;)